a tytułu nie ma, bo nowoczesa to jest notka...
Bry...
No i nadszedł sobie październik. Pogoda się spsiła. Ja marznę i moknę. Szyna, mimo to że jest ściągnięta, to i tak dalej mnie boli (ale cicho sza!). Niedawno nawet zostałam potraktowana jak powietrze (przez mojego DZIADYGĘ PIEKIELNEGO) i kazali mi UROSNĄĆ! (ludzie potocznie zwani: ZARDZEWIAŁYMI BETONIARAMI). Do tego ostatnim czasem dorabiam jako pośrednik w zwiąkach, etatowa towarzyszka spacerów i tajniacka dupa. Odgonić się od pewnego natręta nie mogę i szukam sposobów żeby się go pozbyć (wszelkie propozycje mile widziane!). Poza tym to: Yes I am, I know, You know, but she he don’t know, You know, no I don’t know, yes Europa da się lubić, ja też mówić po polsku! I wiadomo o co chodzi. Do tego moja wychowawczyni (zawodowa zołza), która wypija dziennie hektolitry kawy, podkrada kanapki innym uczniom (i wcale się z tym nie kryje) ma od tak sobie zły humor na swoją klasę i ciągle na nas wrzeszczy, a do tego ciągle powtarza, że nie wie kiedy jej przejdzie. Nie mogę znieść tego ja, ani moje nadgryzione jabłko na biurku. Ja rozumiem, że po to świat nastał żeby się chlastał, no ale nie przesadzajmy. Są pewne granice i ich się trzymajmy. Więc jak to mówią:
Karol: „Jeb się babo, JEŚĆ!”
Piotr: „Ciąg się”
Bolec: „Kto ją osrał?”
Majka: „Co za suczka!”
Podsumowując: NIC nowego, idę dalej PIĆ. Bo nie wiem co robić, a jak nie wiem co robić to nic nie robię, żeby niczego nie spierdolić.