• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

...bo w życiu liczy się tylko TRAMPEK ^^

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 31 01 02 03
04 05 06 07 08 09 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Czerwiec 2008
  • Marzec 2008
  • Luty 2008
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Sierpień 2007
  • Czerwiec 2007
  • Maj 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005

Archiwum wrzesień 2006

I po robocie...

Szanowni państwo moja siostra jest już od ponad tygodnia w domu. Nic nie schudła, a raczej przytyła i zabierała się ostro za odchudzanie. A wiecie jaką ma diete? Wpierdolić samej w ciągu jednego wieczora duży słoik nutelli! Ciekawe ile po tym schudnie... Jak na razie przytyła dwa kilo. Do tego przyjechała do domu z dżumą czyli wysypką (melmanowski słownik). Były tam dwa hotele: biały nazywany Dżumą i żółty (który jest od roku szaty, ale wszyscy mówią żółty) zwany Zakaźnym. Do tego na zakupy jeździło się do Klopa (prawidlowa nazwa Klopenburg). Do tego mieszkała z jakąś nieżyciową dziewczyną, która chciała wsadzić do lodówki gorący gar z gorącym rosołem.... (bez komentarza). Sałata podobno rosła w 3 dni, bo tak ją ładnie szprycowali. Od tej właśnie szprycy moja siostra ma wysypkę na twarzy i rękach, a dwa lata temu to podobno ludzie od tego specyfiku tak padali, że ich z pola helikopterami wywozili. Dla przestrogi na zakończenie napiszę, że ta sałata znajduje się w sklepach LIDL.

 

25 września 2006   Komentarze (6)

Zakichany wrzesień

Wstaje sobie rano kulturalnie do szkoły o 6.30, żeby to nie spóźnić się na pierwszą lekcję mojego „ukochanego” przedmiotu, a mianowicie języka rosyjskiego i normalnie czuje cosik. A raczej nic nie czuję, bo mam katar. Chciałam sobie zakląć siarczyście i też kapucha, bo nie mogłam słowa wydobyć. Myślę sobie: „Myśmy się chyba nie zrozumieli”. No i nie myliłam się. Gardło mnie boli jak cholera. Dochodzę do wniosku, że wisi nade mną jakieś „wrześniowe fatum”. W pierwszej klasie gimnazjum końcem września nie dość, że byłam chora, to jeszcze wylądowałam w szpitalu. W trzeciej klasie gimnazjum jak zachorowałam w połowie września na grypę, to się z niej przez miesiąc nie mogłam wyleczyć. W drugiej klasie liceum końcem września miałam nogę w szynie, a początkiem października rękę. I tak to właśnie jest, że ledwo zacznie się szkoła a ja ląduję w gipsie, szpitalu lub łóżku z gorączką. Tylko, że ja nie mogę sobie pozwolić na chorowanie, bo to klasa maturalna – to raz, a dwa: jutro idę na osiemnaste urodziny do kolegi z klasy. I tu nie ulega wątpliwości, że w sobotę będę strasznie chora, ale to raczej takie zatrucie jednodniowe niż choroba, więc się tym nie martwię.

Teoretycznie moja siostra już wczoraj powinna być w domu. Ale to teoretycznie, bo jeszcze jej nie ma i żeby było śmieszniej, to nawet z Niemiec jeszcze nie wyjechała. Wkurzyło mnie to, bo ja w sobotę UMYŁAM OKNA! I jeszcze mi ich deszcz nie zmoczył. I tak też bym chciała, aby było do przyjazdu pierworodnej moich rodziców. Ale ja to tam sobie mogę tylko chcieć...

*snif* *snif*

14 września 2006   Komentarze (5)

Rytytyty

Pogoda najnormalniej w świecie robi nas w chuja. Wychodzę z domu – świeci słońce, idę 300 metrów dalej – zaczyna padać deszcz. Po prostu chamstwo.

Zaczyna się rok szkolny. Jak sobie pomyślę o maturze, to zaczyna mnie boleć brzuch. Obiecałam sobie, że przez wakacje przeglądnę podręcznik od biologii z pierwszej klasy i...

No właśnie, skończyło się na obiecywaniu. Za to w środę przez 4 godziny dokręcałam swoje odrosty od dredów. Nie czuję palców u lewej ręki, które są podziurawione przez szydełko jak sito. Oczywiście nie obyło się bez wbicia szydełka pod paznokieć i fontanny krwi... Prawa ręka jest mniej poszkodowana. Napierdziela mnie w niej tylko nadgarstek i zrobił się odcisk od szydełka na serdecznym palcu. Mam nadzieję, że do następnego dokręcania nauczę kogoś jak to się robi i to ta osoba będzie mi je dokręcała. Ktoś chętny?

Czas swobody i nieróbstwa dobiega końca. Za dwa tygodnie wraca siostra i do tego czasu muszę wysprzątać na błysk całe mieszkanie i do tego umyć okna (tylko kurwa jak, skoro ciągle pada =/ ). A za załatwienie jej studiów zażądam 7,5% zysków (ja chciałam 10, ale wujek mówił 5, to poszliśmy na kompromis =P ). Za darmo w dzisiejszych czasach, to nawet po mordzie dostać nie można...

 

01 września 2006   Komentarze (8)
Wziuuum | Blogi