Zmiany, zmiany, zmiany...
Ale narobili z tym blogiem... Zrobiłam sobie taki pikny szablonik, a tu kapa. No nic teraz pozostaje mi tylko przyzwyczaić się do tego nowego ehmmm... „cuda".
Nie mam dredów juz od ponad 1,5 miesiąca. Czuje się dziwnie. Jakoś tak mi lekko na głowie i nic nie ogranicza mojego pola widzenia (a szkoda). Obcięte PRĘTY (jak to ładnie zwykle określał je mój znajomy) spoczywają obecnie związane frotką w mojej szafce. Najważniejszy plus to taki, że mogę dokarmić swoje uzależnienie i co chwila zmieniać kolor włosów.
A w pracy jak to w pracy, zazwyczaj nudno. W sobotę szef zorganizował imprezę firmową, gdzieś za wsią (lub miastem, bo nie wiem co to jest) o nazwie Jaszczurowa. Jedyne co mogę na ten temat napisać to to, że widok własnego szefa w kąpielówkach zaburza moje wrażenia estetyczne i działa jak majtki antygwałty mojej koleżanki (po prostu wszystko mi opada).
Na studia się dostałam. Na pierwszej liście rankingowej byłam 4 na 30 przyjętych. Czyli nie jest źle.
W ostatnim weekend szlajałam się po Dąbrowie Górniczej. Musze przyznać, że duże to miasto w porównaniu do mojego. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie oberwanie chmurki. To mnie jednak nie martwi. Końcem miesiąca znowu jestem zaproszona do DG i Będzinia na jakiś festiwal celtycki. A póki co zatapiam się w rutynę: dom - praca - dom - praca - dom - praca.... i tak do zajebania.