Jak nie „urok” to DRUKARKA
Popijam coś na nerwy, bo mi ciśnienie skoczyło.
Osobniczka zwana siostrą (to ta rodzona a nie różofy tramfaj) i to w dodatku starszą, wybyła ze swoim bojfrendem na 18 – ste urodziny koleżanki z klasy. Zanim jednak to zrobiła z dobre 1,5 godziny ślęczała przed lustrem układając fryzurę i co chwilę pytając mnie o zdanie: Lepiej z grzywką czy bez? Następne tyle modliła się przed szafką z bluzkami nie mogąc się zdecydować którą ubrać (tak to jest jak się ma 60 bluzek). Kiedy dokonała wyboru górnej części odzienia (z moją pomocą =/ ) okazało się, że spodnie, które sobie wcześniej naszykowała, nie pasują do niej! (och! To STRASZNE!) No bo normalnie do białej bluzki dżinsowe jasnoniebieskie szwedy (to takie spodnie z bardzo szerokimi nogawkami) po prostu NIE PASUJĄ! A kiedy się temu sprzeciwiłam, to stwierdziła, że chce ją puścić z domu ubraną jak WIEŚNIAKA! Wkurwiłam się. Kazałam jej się szybko ubrać i wypieprzać z domu. I tak oto 5 minut później już jej nie było. Zaczęłam nieziemsko wpieniać się sama na siebie: Dlaczego nie powiedziałam tego wcześniej?!?! Żeby było śmiesznie poszła ubrana, jak to sama wcześniej stwierdziła, jak wsiok. I bardzo dobrze, mam to gdzieś!
Potem ciśnienie podniosła mi drukarka, która (nie wiedzieć czemu) nie chciała nic wydrukować, mimo że dopiero co dostała świeżuteńką porcję nowiuteńkiego tuszu. Po prostu zapaliła czerwona lampkę i: „wal się Karolciu! Możesz stać na uszach i klaskać rzęsami, a ja i tak Ci nic nie wydrukuję”. No nie ma chuja we wsi! Niech ją drzwi nagłe troiste!
I tym cudownym (bez komentarza) akcentem zamykam dzisiejszą notkę! Można się rozejść