Nie została nawet jedna pozytywna wartość......
Z racji tego, że choroba rozłożyła mnie na dobre, postanowiłam napisać nową notkę.
Mam taki trochę melancholijny nastrój. W moim pokoju jest ciepło, do tego grzeje mnie gorąca malinowa herbatka. Za oknem musi być mróz, bo para ptaszków siedzi przytulona do siebie na ogołoconej gałęzi oddalonej o jakieś 2,5 metra na wysokości mojego okna. Raz za czas wpadnie przez szybę mylący promyk słońca, które już prawie całe skryło się za domem zna przeciwka. Trochę dziwnie to wygląda. Dolna część obrazu z mojego okna jest szara i ponura. Ta górna jest jeszcze lekko pomarańczowa, ale wysoko nad nią niebo już przybiera smutny popielaty kolor. Herbata już prawie wystygła, a ja siedzę i mam nadzieję, że dziś przyjdzie do mnie ktoś. Że tak jak ma zawsze zwyczaj to robić zadzwoni do drzwi dzwonkiem dwa razy, tak jeden po drugim. Otworzę drzwi i zobaczę znajomą twarz, która uśmiechnie się. Osoba ta wejdzie, powie miłe słowo i mimo tego, że ma zmarznięte policzki, podaruje gorącego całusa w czoło. Ja zrobię kubek gorącej jagodowej herbaty, usiądziemy i znów będzie tak jak kiedyś.
Lecz prawdopodobieństwo, że ta chwila nastąpi uległo rozkładowi, bez pragnienia syntezy w coś nowego... I znów się po twarzy łzy leją...